Społeczeństwo

Sezonowa praca w Szwecji – wyprawa na zbiory runa leśnego

Moja przygoda ze Szwecją zaczęła się już w marcu, kiedy to razem z Piotrkiem, Ryśkiem i Michałem (vel Ryba) zdecydowaliśmy się na wyjazd. Tak naprawdę do dzisiaj nie wiadomo, kto był autorem tego pomysłu i skąd ten pomysł się wziął. Faktem jest, iż w temacie byliśmy zieloni. Co prawda każdy z nas słyszał coś o wyjazdach Polaków na zbiory jagód ale nie znaliśmy żadnych szczegółów.
Wiadomo, największą skarbnicą wiedzy jest internet i od tego medium zaczęliśmy zdobywanie informacji. Przeglądaliśmy najróżniejsze fora, odwiedziliśmy całą masę stron, niestety wszystkie poradniki, które znaleźliśmy kosztowały zbyt wiele jak na naszą kieszeń. W końcu udało nam się trafić na stronę Szwecja.net gdzie pan Ireneusz Gębski opublikował swoje pamiętniki zbieracza. Przeczytaliśmy dokładnie zapiski ze wszystkich lat co pozwoliło nam stworzyć sobie w głowach już jakiś pewien obraz przedstawiający zbiory. Im bliżej wyjazdu tym częściej o nim rozmawialiśmy, spotykaliśmy się  w pubie i robiliśmy listy rzeczy do zabrania, listy z jedzeniem, szukaliśmy najnowszych wiadomości na forach internetowych. Spotkanie na którym mieliśmy ostatecznie podzielić się obowiązkami i zakończyć wszelkie formalności nastąpiło 2 lipca. Ten dzień był pełen niespodzianek.

zbiory-runa-szwecja

Pierwszą przeżyliśmy w biurze podróży zamawiając bilety na prom. Okazało się, że pomimo, iż od kilku tygodni jeden z przewoźników promowych reklamuje swoje usługi w cenie 190 zł to musimy zapłacić 540 zł. Wyjaśniono nam, że cena 190 zł obowiązuje przy rezerwacji biletów z półrocznym wyprzedzeniem. Kolejna niespodzianka spotkała mnie w Narodowym Funduszu Zdrowia, gdzie okazało się, że nie jestem nigdzie ubezpieczony. Na załatwienie tego problemu miałem już bardzo mało czasu, ale w końcu dzień przed wyjazdem udało mi się uzyskać druk E111. Bilety promowe mieliśmy zarezerwowane na 10 lipca na godzinę 8.00 rano. Jednakże, ponieważ wcześniej nie testowałem swojego forda w dłuższych trasach postanowiliśmy wyjechać 9 lipca po południu. Cztery osoby mnóstwo bagaży i malutki ford fiesta, żeby się do niego spakować musieliśmy się nieźle nagłówkować. W końcu o godzinie 16.00 wyjeżdżamy na Trasę Gdańską i już po paru minutach mijamy rogatki Warszawy. Mimo, iż przed wyjazdem dokładnie sprawdziłem stan techniczny samochodu, to kłębią mi się w głowie obawy przed niespodziewaną awarią. Nie mówię o tym kolegom ale podejrzewam, że sami wyczuwają u mnie lekkie poddenerwowanie.

Podróż do Gdyni na szczęście minęła nam bezproblemowo, po drodze zrobiliśmy sobie trzy dłuższe postoje (w końcu mieliśmy bardzo dużą rezerwę czasu) ale mimo to dotarliśmy na miejsce około godziny 23.00. W Gdyni zostały nam do zrobienia zakupy żywności. Zgodnie z naszym planem robimy je w Tesco. Najgorszym jest fakt, że nasz samochód jest już załadowany po brzegi i nie wyobrażam sobie, że upchniemy do niego jeszcze dwumiesięczny zapas jedzenia. Boję się też zostawić samochód z bagażami bez opieki i postanawiamy, że koledzy idą zrobić zakupy a ja zostanę i będę pilnował naszego dobytku.

Po dwóch godzinach pilnowania moim oczom ukazał się wózek pełen jedzenia. Załamałem się, przecież tego nie było już gdzie upchnąć, nie wspomnę, że już bez tego obciążenia na głębszych koleinach tarliśmy tłumikiem o asfalt. Na szczęście Rysiek udowodnił, że nie na darmo uczył się logistyki , część artykułów powyjmował z opakowań kartonowych, część pozamieniał miejscami i po godzinie ten wypchany po brzegi wózek znajdował się w bagażniku. Cieszyłem się, myśląc że to już koniec zakupów, ale koledzy powiedzieli, że wydaliśmy tylko 300 zł i, że powinniśmy jeszcze coś dokupić, w końcu na jedzenie mieliśmy przeznaczone jeszcze drugie tyle pieniędzy.

Tym razem ja poszedłem poszaleć między sklepowymi półkami, a raczej w trwodze o zawieszenie ograniczać pomysły kolegów. Wracając z zakupów w drodze do portu zajechaliśmy na stację benzynową, zatankowaliśmy do pełna, kupiliśmy czterolitrowy zapas oleju i klej do naprawiania tłumików, który zresztą potem okazał się nic nie wartym badziewiem. Przed terminalem portowym byliśmy o pierwszej w nocy, perspektywa czekania do ósmej rano troszkę  nas przygnębiała ale nie byliśmy sami, oprócz nas koczowała także szwedzka rodzina, rumuńska rodzina i rodzina Niemców, którzy podróżowali po Europie motocyklem BMW. Niemiec wyraźnie znudzony zaistniałą sytuacją próbował się z nami zaprzyjaźnić, podszedł uśmiechnął się powiedział coś w stylu „haj” a ja miałem okazję sprawdzić swój niemiecki, który zresztą okazał się być bardzo cieniutki. Czekając na prom robiliśmy sobie spacery w okuł terminalu, część z nas próbowała się przespać w samochodzie ale sztuka ta udała się skutecznie tylko Ryśkowi.

Ostatecznie praca w Szwecji okazała się dla nas bardzo opłacalna, ale jakie przygody przeżyliśmy na miejscu, jakie owoce zebraliśmy i dlaczego ścigaliśmy się z karetką pogotowia to już opowiem kolejnym razem…

Dodaj komentarz